Antoni Dudek dla DZIENNIKA
2007-05-09 21:45  Aktualizacja: 2007-05-09 23:31

"Po pierwsze: pamiętać"

Państwo polskie powinno nie tylko sfinansować operację zmiany nazw ulic czy demontaż niektórych pomników, ale też zadbać o godziwe emerytury dla tych zapomnianych bohaterów walki z dyktaturą, którzy jeszcze żyją - pisze na łamach DZIENNIKA Antoni Dudek, historyk IPN.

W dniu, w którym Bolesław Bierut podpisał decyzję o odmowie skorzystania z prawa łaski, skazany na karę śmierci Józef Batory obchodził właśnie trzydzieste siódme urodziny. W tydzień później, 1 marca 1951 r., został zabity w mokotowskim więzieniu strzałem w tył głowy.

Kapitan Batory był żołnierzem Września 1939 r., oficerem Armii Krajowej, a przed aresztowaniem przez bezpiekę w grudniu 1947 r. jednym ze współpracowników prezesa IV Zarządu Głównego Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość Łukasza Cieplińskiego.

Tego samego Cieplińskiego, którego przed kilku dniami prezydent Lech Kaczyński odznaczył pośmiertnie Orderem Orła Białego. Zabito ich obu, podobnie jak kilku innych przywódców WiN, tego samego wieczora. Więcej szczęścia miał młodszy od Batorego o 15 lat Wiktor Wlazło. W 1952 r. został skazany na czterokrotną karę śmierci za założenie w radomskim technikum, którego był uczniem, organizacji Młody Legion. Karę śmierci zamieniono mu na dożywocie, a ostatecznie wyszedł z więzienia po dziesięciu latach.

Zapomniani bohaterowie

Batory i Wlazło należeli do dwóch pokoleń Polaków, które zapłaciły za walkę o wolną Polskę szczególnie wysoką cenę. Jedni życiem, inni wieloletnim więzieniem, które opuszczali ze zrujnowanym zdrowiem jako obywatele drugiej kategorii, niemający szans na jakąkolwiek karierę zawodową.

Po 1989 r. udało się dość szybko anulować wydawane na nich haniebne wyroki, choć tym, którzy to uczynili, nie spadł włos z głowy, a próby ukarania zbrodniarzy w togach spełzły na niczym. Znacznie dłużej trzeba było czekać na oddanie tym ludziom historycznej sprawiedliwości.

Dlatego Order Orła Białego dla Łukasza Cieplińskiego ma wymiar symbolu. Jest formą uhonorowania nie tylko ostatniego prezesa WiN, ale i tysięcy innych, którzy podobnie jak on mieli odwagę przeciwstawić się komunistycznej dyktaturze w okresie najsilniejszego terroru.

Wszystkim tym ludziom winni jesteśmy wdzięczność, ale przede wszystkim pamięć o tym, czego dokonali. Dlatego polityka przyznawania odznaczeń zapomnianym bohaterom polskich zmagań o wolność, jaką zapoczątkował obecny prezydent, zasługuje na najwyższe uznanie. Jednak na odznaczeniach sprawa nie może się skończyć.

Potrzebna jest konsekwentnie prowadzona kampania popularyzacji postaci bohaterów walki o wolność. Sylwetka Józefa Batorego znalazła się w drugim tomie wydanego przez IPN słownika biograficznego "Konspiracja i opór społeczny w Polsce 1944-1956", z kolei wspomnienia i życiorys Wiktora Wlazły można przeczytać w opublikowanej przez Instytut unikalnej "Księdze świadectw", zawierającej wspomnienia tych, którzy przeżyli miesiące, a czasem nawet lata z wyrokami śmierci, których na szczęście nie wykonano.

W czerwcu tego roku IPN wyda bodaj najważniejszą książkę w swej dotychczasowej działalności: atlas podziemia niepodległościowego z lat 1944-1956. Przygotowywany od pięciu lat przez grupę kilkudziesięciu historyków będzie nie tylko istotnym dokonaniem naukowym podsumowującym lata żmudnych badań, ale i formą upamiętnienia wysiłku i bohaterstwa ponad 120 tys. ludzi, którzy w drugiej połowie lat 40. stawili czoło komunistycznej dyktaturze.

Bitwa o pamięć
Równolegle ze słownikiem biograficznym IPN w warszawskim Ośrodku Karta prowadzone są prace nad słownikiem "Opozycja w PRL", w którego trzech wydanych już tomach znaleźć można kilkaset biogramów ludzi zaangażowanych w walkę z systemem komunistycznym po 1956 r.

Podobnych wydawnictw, zwykle dotyczących poszczególnych regionów bądź środowisk, jest oczywiście więcej, choć z pewnością wciąż za mało. Tym bardziej że zwykle znajduje się w nich miejsce tylko dla najważniejszych postaci, pomija zaś pozostałych.

Szansą na przypomnienie wielu ludzi z drugiego i trzeciego szeregu "Solidarności" może się stać rozpoczęty w ubiegłym roku przez Stowarzyszenie "Pokolenie" wielki projekt "Encyklopedii »Solidarności«". Zakłada on przygotowanie, obok części zawierających hasła rzeczowe i szczegółowe kalendarium, również wielkiego tomu obejmującego kilka tysięcy biogramów ludzi "Solidarności" o mniej znanych nazwiskach niż Lech Wałęsa, Władysław Frasyniuk czy Zbigniew Bujak.

A są wśród nich postacie niezwykłe, takie jak Ireneusz Haczewski, który w okresie stanu wojennego zbudował kilkanaście nadajników Radia "Solidarność" wykorzystywanych do emisji programów zdelegalizowanego związku na Lubelszczyźnie i w innych regionach kraju. Trudno to oczywiście dokładnie wyważyć, ale być może ten nieznany szerzej człowiek zrobił dla przetrwania mitu "Solidarności" w ponurych latach 80. więcej niż niektórzy czołowi przywódcy Związku, nieustannie przypominający o swych dawnych zasługach, a co gorsza, często czyniący z tego argument we współczesnych sporach politycznych.

Kiedy odwiedzam, szczególnie w mniejszych miejscowościach, różne instytucje, których patronem jest Tadeusz Kościuszko, Józef Piłsudski czy Jan Paweł II, zastanawiam się, czy nie lepiej byłoby, gdyby ich miejsce zajęli lokalni, miejscowi bohaterowie oporu przeciwko dyktaturze komunistycznej lub po prostu ludzie zasłużeni dla danej społeczności. Kościuszko czy Piłsudski nie stracą na znaczeniu w historii Polski, jeśli ich nazwiska nie będą w spisie ulic niemal każdego polskiego miasta.

Zyskać natomiast mogą lokalne społeczności, których władze wciąż zbyt małą wagę przywiązują do budowania własnej tożsamości. Co gorsza, często tolerują na swoim terenie takich patronów, których trudno jest pogodzić z wartościami, na jakich opiera się współczesne państwo polskie.

Odkłamywanie przeszłości
Wspomniany na wstępie Józef Batory urodził się we wsi Werynia koło Kolbuszowej - dwudziestotysięcznym miasteczku na Podkarpaciu. Sprawdziłem w internecie plan tej miejscowości, by zobaczyć, czy przypadkiem nie ma w niej ulicy jego imienia. Nie ma.

Są natomiast - oczywiście oprócz Kościuszki i Piłsudskiego - ulice imienia Gwardii Ludowej (komunistycznej formacji zbrojnej częściej zajmującej się pospolitym bandytyzmem niż walką z Niemcami), Aleksandra Zawadzkiego (członka Biura Politycznego KC PZPR i wicepremiera w czasie, gdy zabito Batorego), a nawet 22 Lipca, które przestało być świętem państwowym 17 lat temu.

Takich przykładów jak ten z Kolbuszowej są niestety wciąż setki. Nie jestem zwolennikiem odgórnego zmuszania lokalnych społeczności do zmiany nazw ulic czy patronów szkół. Uważam jednak, że potrzebny jest nacisk w tej sprawie, gdyż zwykły ludzki oportunizm i nieuchronne koszty (wymiana dowodów czy pieczątek) okazują się zwykle mocniejsze od oczywistych racji moralnych.

Tymczasem w preambule obowiązującej od dziesięciu lat Konstytucji RP czytamy o "wdzięczności naszym przodkom za ich pracę, za walkę o niepodległość okupioną ogromnymi ofiarami", a w artykule 13. znajdujemy jednoznaczne potępienie „totalitarnych metod i praktyk działania nazizmu, faszyzmu i komunizmu".

Dlatego właśnie IPN rozpoczął akcję wysyłania do lokalnych samorządów informacji zwracających uwagę, jaka osoba, wydarzenie czy organizacja symbolizująca epokę dyktatury jest w danej miejscowości upamiętniona własną ulicą. Ostateczna decyzja w tej sprawie powinna należeć do radnych, ale nie wolno im pozostawić możliwości tłumaczenia, że nie wiedzieli, o kogo chodzi, albo że zabrakło im środków.

Państwo polskie powinno nie tylko sfinansować operację zmiany nazw ulic czy demontaż niektórych pomników, ale też zadbać o godziwe emerytury dla tych zapomnianych bohaterów walki z dyktaturą, którzy jeszcze żyją, często w dramatycznej biedzie. Środków na ten cel powinno dostarczyć chociażby przewidywane przez tzw. ustawę dezubekizacyjną obniżenie emerytur funkcjonariuszy komunistycznej bezpieki.

Konieczne zadośćuczynienie

Wręczając 3 maja odznaczenia kolejnej grupie osób szczególnie zasłużonych dla demokratycznego państwa polskiego, prezydent Kaczyński powiedział: "dzisiejsze odznaczenia dotyczą osób o różnych zawodach, o różnych zasługach - uczonych, ale też wybitnych działaczy solidarnościowego podziemia, ludzi o przekonaniach lewicowych, centrowych i prawicowych. Tak w normalnym państwie być powinno. Polska bowiem jest jedna, a zasługi dla niej można mieć, wychodząc z różnych przekonań. Jedno jednak wszystkich zasłużonych musi łączyć - patriotyzm. Patriotyzm nie jest cechą w naszej historii ani szczególnie prawicy, ani szczególnie lewicy".

To bardzo ważna deklaracja w ustach prezydenta, który - choć często daje do zrozumienia, że źle się z tym czuje - jest dość powszechnie utożsamiany z orientacją prawicową. Prowadzona przez niego polityka przyznawania odznaczeń ludziom zasłużonym w walce z dyktaturą, a z drugiej usuwanie z ulic polskich miast peerelowskich pozostałości nie jest - jak to błędnie często się odczytuje - walką z lewicą i jej tradycją.

Ta ostatnia ma swoją wspaniałą przeszłość, reprezentowaną przez takie postaci jak Kazimierz Pużak, Mieczysław Niedziałkowski czy Ignacy Daszyński. Przy rondzie imienia tego ostatniego, przywódcy Polskiej Partii Socjalistycznej i marszałka Sejmu II RP, mieści się warszawska centrala IPN. To Daszyński był autorem słynnego zdania: "Pod bagnetami, karabinami i szablami izby ustawodawczej nie otworzę", które wypowiedział do Piłsudskiego w październiku 1929 r., gdy ten wraz z grupą uzbrojonych oficerów wkroczył do Sejmu. Tej lewicowej tradycji, którą reprezentuje Daszyński, nie da się pogodzić z tym, czemu po 1944 r. służył Aleksander Zawadzki czy Wojciech Jaruzelski, z którego próbuje się dziś uczynić ofiarę mściwości prawicy.

Sprawy pamięci o bohaterach polskiej drogi do wolności nie można oczywiście sprowadzać tylko do nazw ulic czy podniesienia emerytur, ale znaczenia tych spraw nie wolno - jak to czyniono bardzo często po 1989 r. - bagatelizować. Demokracja oparta na amnezji i aksjologicznej bezradności, nazywanej dla niepoznaki "wspaniałomyślnym puszczaniem w niepamięć podziałów z epoki dyktatury" nie tylko nie stanie się nigdy pełnowartościowym ustrojem, ale nieść będzie też w sobie wirus, który w sprzyjających warunkach może się okazać dla niej zabójczy.