"Po pierwsze: pamiętać"
Państwo polskie powinno nie tylko sfinansować operację zmiany nazw ulic czy demontaż niektórych pomników, ale też zadbać o godziwe emerytury dla tych zapomnianych bohaterów walki z dyktaturą, którzy jeszcze żyją - pisze na łamach DZIENNIKA Antoni Dudek, historyk IPN.
W dniu, w którym Bolesław Bierut podpisał decyzję o odmowie
skorzystania z prawa łaski, skazany na karę śmierci Józef Batory obchodził
właśnie trzydzieste siódme urodziny. W tydzień później, 1 marca 1951 r., został
zabity w mokotowskim więzieniu strzałem w tył głowy.
Kapitan Batory był
żołnierzem Września 1939 r., oficerem Armii Krajowej, a przed aresztowaniem
przez bezpiekę w grudniu 1947 r. jednym ze współpracowników prezesa IV Zarządu
Głównego Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość Łukasza Cieplińskiego.
Tego
samego Cieplińskiego, którego przed kilku dniami prezydent Lech Kaczyński
odznaczył pośmiertnie Orderem Orła Białego. Zabito ich obu, podobnie jak kilku
innych przywódców WiN, tego samego wieczora. Więcej szczęścia miał młodszy od
Batorego o 15 lat Wiktor Wlazło. W 1952 r. został skazany na czterokrotną karę
śmierci za założenie w radomskim technikum, którego był uczniem, organizacji
Młody Legion. Karę śmierci zamieniono mu na dożywocie, a ostatecznie wyszedł z
więzienia po dziesięciu latach.
Zapomniani
bohaterowie
Batory i Wlazło należeli do dwóch pokoleń Polaków, które
zapłaciły za walkę o wolną Polskę szczególnie wysoką cenę. Jedni życiem, inni
wieloletnim więzieniem, które opuszczali ze zrujnowanym zdrowiem jako obywatele
drugiej kategorii, niemający szans na jakąkolwiek karierę zawodową.
Po
1989 r. udało się dość szybko anulować wydawane na nich haniebne wyroki, choć
tym, którzy to uczynili, nie spadł włos z głowy, a próby ukarania zbrodniarzy w
togach spełzły na niczym. Znacznie dłużej trzeba było czekać na oddanie tym
ludziom historycznej sprawiedliwości.
Dlatego Order Orła Białego dla
Łukasza Cieplińskiego ma wymiar symbolu. Jest formą uhonorowania nie tylko
ostatniego prezesa WiN, ale i tysięcy innych, którzy podobnie jak on mieli
odwagę przeciwstawić się komunistycznej dyktaturze w okresie najsilniejszego
terroru.
Wszystkim tym ludziom winni jesteśmy wdzięczność, ale przede
wszystkim pamięć o tym, czego dokonali. Dlatego polityka przyznawania odznaczeń
zapomnianym bohaterom polskich zmagań o wolność, jaką zapoczątkował obecny
prezydent, zasługuje na najwyższe uznanie. Jednak na odznaczeniach sprawa nie
może się skończyć.
Potrzebna jest konsekwentnie prowadzona kampania
popularyzacji postaci bohaterów walki o wolność. Sylwetka Józefa Batorego
znalazła się w drugim tomie wydanego przez IPN słownika biograficznego
"Konspiracja i opór społeczny w Polsce 1944-1956", z kolei wspomnienia i
życiorys Wiktora Wlazły można przeczytać w opublikowanej przez Instytut
unikalnej "Księdze świadectw", zawierającej wspomnienia tych, którzy przeżyli
miesiące, a czasem nawet lata z wyrokami śmierci, których na szczęście nie
wykonano.
W czerwcu tego roku IPN wyda bodaj najważniejszą książkę w
swej dotychczasowej działalności: atlas podziemia niepodległościowego z lat
1944-1956. Przygotowywany od pięciu lat przez grupę kilkudziesięciu historyków
będzie nie tylko istotnym dokonaniem naukowym podsumowującym lata żmudnych
badań, ale i formą upamiętnienia wysiłku i bohaterstwa ponad 120 tys. ludzi,
którzy w drugiej połowie lat 40. stawili czoło komunistycznej dyktaturze.
Bitwa o pamięć
Równolegle ze słownikiem
biograficznym IPN w warszawskim Ośrodku Karta prowadzone są prace nad słownikiem
"Opozycja w PRL", w którego trzech wydanych już tomach znaleźć można kilkaset
biogramów ludzi zaangażowanych w walkę z systemem komunistycznym po 1956 r.
Podobnych wydawnictw, zwykle dotyczących poszczególnych regionów bądź
środowisk, jest oczywiście więcej, choć z pewnością wciąż za mało. Tym bardziej
że zwykle znajduje się w nich miejsce tylko dla najważniejszych postaci, pomija
zaś pozostałych.
Szansą na przypomnienie wielu ludzi z drugiego i
trzeciego szeregu "Solidarności" może się stać rozpoczęty w ubiegłym roku przez
Stowarzyszenie "Pokolenie" wielki projekt "Encyklopedii »Solidarności«". Zakłada
on przygotowanie, obok części zawierających hasła rzeczowe i szczegółowe
kalendarium, również wielkiego tomu obejmującego kilka tysięcy biogramów ludzi
"Solidarności" o mniej znanych nazwiskach niż Lech Wałęsa, Władysław Frasyniuk
czy Zbigniew Bujak.
A są wśród nich postacie niezwykłe, takie jak
Ireneusz Haczewski, który w okresie stanu wojennego zbudował kilkanaście
nadajników Radia "Solidarność" wykorzystywanych do emisji programów
zdelegalizowanego związku na Lubelszczyźnie i w innych regionach kraju. Trudno
to oczywiście dokładnie wyważyć, ale być może ten nieznany szerzej człowiek
zrobił dla przetrwania mitu "Solidarności" w ponurych latach 80. więcej niż
niektórzy czołowi przywódcy Związku, nieustannie przypominający o swych dawnych
zasługach, a co gorsza, często czyniący z tego argument we współczesnych sporach
politycznych.
Kiedy odwiedzam, szczególnie w mniejszych miejscowościach,
różne instytucje, których patronem jest Tadeusz Kościuszko, Józef Piłsudski czy
Jan Paweł II, zastanawiam się, czy nie lepiej byłoby, gdyby ich miejsce zajęli
lokalni, miejscowi bohaterowie oporu przeciwko dyktaturze komunistycznej lub po
prostu ludzie zasłużeni dla danej społeczności. Kościuszko czy Piłsudski nie
stracą na znaczeniu w historii Polski, jeśli ich nazwiska nie będą w spisie ulic
niemal każdego polskiego miasta.
Zyskać natomiast mogą lokalne
społeczności, których władze wciąż zbyt małą wagę przywiązują do budowania
własnej tożsamości. Co gorsza, często tolerują na swoim terenie takich patronów,
których trudno jest pogodzić z wartościami, na jakich opiera się współczesne
państwo polskie.
Odkłamywanie przeszłości
Wspomniany
na wstępie Józef Batory urodził się we wsi Werynia koło Kolbuszowej -
dwudziestotysięcznym miasteczku na Podkarpaciu. Sprawdziłem w internecie plan
tej miejscowości, by zobaczyć, czy przypadkiem nie ma w niej ulicy jego imienia.
Nie ma.
Są natomiast - oczywiście oprócz Kościuszki i Piłsudskiego -
ulice imienia Gwardii Ludowej (komunistycznej formacji zbrojnej częściej
zajmującej się pospolitym bandytyzmem niż walką z Niemcami), Aleksandra
Zawadzkiego (członka Biura Politycznego KC PZPR i wicepremiera w czasie, gdy
zabito Batorego), a nawet 22 Lipca, które przestało być świętem państwowym 17
lat temu.
Takich przykładów jak ten z Kolbuszowej są niestety wciąż
setki. Nie jestem zwolennikiem odgórnego zmuszania lokalnych społeczności do
zmiany nazw ulic czy patronów szkół. Uważam jednak, że potrzebny jest nacisk w
tej sprawie, gdyż zwykły ludzki oportunizm i nieuchronne koszty (wymiana dowodów
czy pieczątek) okazują się zwykle mocniejsze od oczywistych racji moralnych.
Tymczasem w preambule obowiązującej od dziesięciu lat Konstytucji RP
czytamy o "wdzięczności naszym przodkom za ich pracę, za walkę o niepodległość
okupioną ogromnymi ofiarami", a w artykule 13. znajdujemy jednoznaczne
potępienie „totalitarnych metod i praktyk działania nazizmu, faszyzmu i
komunizmu".
Dlatego właśnie IPN rozpoczął akcję wysyłania do lokalnych
samorządów informacji zwracających uwagę, jaka osoba, wydarzenie czy organizacja
symbolizująca epokę dyktatury jest w danej miejscowości upamiętniona własną
ulicą. Ostateczna decyzja w tej sprawie powinna należeć do radnych, ale nie
wolno im pozostawić możliwości tłumaczenia, że nie wiedzieli, o kogo chodzi,
albo że zabrakło im środków.
Państwo polskie powinno nie tylko
sfinansować operację zmiany nazw ulic czy demontaż niektórych pomników, ale też
zadbać o godziwe emerytury dla tych zapomnianych bohaterów walki z dyktaturą,
którzy jeszcze żyją, często w dramatycznej biedzie. Środków na ten cel powinno
dostarczyć chociażby przewidywane przez tzw. ustawę dezubekizacyjną obniżenie
emerytur funkcjonariuszy komunistycznej bezpieki.
Konieczne
zadośćuczynienie
Wręczając 3 maja odznaczenia kolejnej grupie osób
szczególnie zasłużonych dla demokratycznego państwa polskiego, prezydent
Kaczyński powiedział: "dzisiejsze odznaczenia dotyczą osób o różnych zawodach, o
różnych zasługach - uczonych, ale też wybitnych działaczy solidarnościowego
podziemia, ludzi o przekonaniach lewicowych, centrowych i prawicowych. Tak w
normalnym państwie być powinno. Polska bowiem jest jedna, a zasługi dla niej
można mieć, wychodząc z różnych przekonań. Jedno jednak wszystkich zasłużonych
musi łączyć - patriotyzm. Patriotyzm nie jest cechą w naszej historii ani
szczególnie prawicy, ani szczególnie lewicy".
To bardzo ważna deklaracja
w ustach prezydenta, który - choć często daje do zrozumienia, że źle się z tym
czuje - jest dość powszechnie utożsamiany z orientacją prawicową. Prowadzona
przez niego polityka przyznawania odznaczeń ludziom zasłużonym w walce z
dyktaturą, a z drugiej usuwanie z ulic polskich miast peerelowskich pozostałości
nie jest - jak to błędnie często się odczytuje - walką z lewicą i jej tradycją.
Ta ostatnia ma swoją wspaniałą przeszłość, reprezentowaną przez takie
postaci jak Kazimierz Pużak, Mieczysław Niedziałkowski czy Ignacy Daszyński.
Przy rondzie imienia tego ostatniego, przywódcy Polskiej Partii Socjalistycznej
i marszałka Sejmu II RP, mieści się warszawska centrala IPN. To Daszyński był
autorem słynnego zdania: "Pod bagnetami, karabinami i szablami izby
ustawodawczej nie otworzę", które wypowiedział do Piłsudskiego w październiku
1929 r., gdy ten wraz z grupą uzbrojonych oficerów wkroczył do Sejmu. Tej
lewicowej tradycji, którą reprezentuje Daszyński, nie da się pogodzić z tym,
czemu po 1944 r. służył Aleksander Zawadzki czy Wojciech Jaruzelski, z którego
próbuje się dziś uczynić ofiarę mściwości prawicy.
Sprawy pamięci o
bohaterach polskiej drogi do wolności nie można oczywiście sprowadzać tylko do
nazw ulic czy podniesienia emerytur, ale znaczenia tych spraw nie wolno - jak to
czyniono bardzo często po 1989 r. - bagatelizować. Demokracja oparta na amnezji
i aksjologicznej bezradności, nazywanej dla niepoznaki "wspaniałomyślnym
puszczaniem w niepamięć podziałów z epoki dyktatury" nie tylko nie stanie się
nigdy pełnowartościowym ustrojem, ale nieść będzie też w sobie wirus, który w
sprzyjających warunkach może się okazać dla niej zabójczy.