Konferencja 26-27 maja 2007r. Poznań

Ireneusz Haczewski

Aspekty organizacyjno-techniczne
podziemnego „Radia Solidarność Lubelszczyzna”
w latach 1982-1989r.

RADIO SOLIDARNOŚĆ”
KONFERENCJA NAUKOWA Z OKAZJI XXV ROCZNICY POWSTANIA
NIEZALEŻNYCH AUDYCJI I ROZGŁOŚNI RADIOWYCH W POLSCE

WYŻSZA SZKOŁA ZAWODOWA „KADRY DLA EUROPY”
ORAZ WIELKOPOLSKA FUNDACJA IM. I. PADEREWSKIEGO
W POZNANIU

Poznań, 26-27 maja 2007 r.

Zapomniany dziś temat podziemnego „Radia Solidarność”, z pewnością zasługuje na szczególną uwagę, pomimo upływu ćwierćwiecza, od jego jakże błyskotliwego sukcesu, który w połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, miał ogromny wpływ na bieg historii.

Zresztą „Radio Solidarność” a także garstka jego animatorów, już wtedy, z powodu narzucenia sobie rygorów ścisłej konspiracji, nie było znane nie tylko powszechnie, ale wręcz prawie nikomu. Znane były jedynie spektakularne skutki jego pracy.

Stąd powszechna niewiedza otaczająca tę działalność. Niewiedza społeczna, niewiedza w środowiskach dziennikarskich i opiniotwórczych a także wśród działaczy NSZZ „Solidarność”. Nawet historycy, naukowcy, badający dziś zawodowo ten okres naszej historii, niejednokrotnie ze zdumieniem czytają o tym fenomenie, w odkrywanych kolejno aktach Instytutu Pamięci Narodowej.

Dlatego tak ważna jest dzisiejsza konferencja, w której jest nam dane uczestniczyć. Chyba jest to zresztą pierwsza konferencja naukowa na ten temat w kraju. Zachęcam do brania przykładu, bo temat jest bardzo obszerny i dziś go zaledwie naszkicujemy.

Radio Solidarność na Lubelszczyźnie, które mam zamiar tu Państwu przybliżyć, to konspiracyjna sieć radiowa, obejmująca główne ośrodki przemysłowe naszego regionu: Świdnik, Puławy, Poniatową i Lubartów. Sporadycznie także: Lublin, Łęczną, Nałęczów i Kazimierz Dolny.

To mocna sieć, nadająca systematycznie audycje radiowe we wszystkich ważnych historycznie i politycznie momentach. Reagująca natychmiast na aresztowania, represje, kolejne podwyżki cen żywności oraz próby dalszego ograniczania wolności obywatelskich. To audycje merytorycznie dopracowane, przedstawiane w sposób komunikatywny a przez to zawsze wywołujące pożądany skutek.

Tych audycji bała się „ludowa władza”. Wynika to jasno z zachowanych akt IPN. Te akta czyta się dziś z satysfakcją (!)

Z powodu, narzuconych ostrych rygorów czasowych, nie poruszę dziś tak fundamentalnych problemów, jak:

– ideowo-patriotyczne podłoże podziemnego radia,

– motywacje działania jego organizatorów, redaktorów, spikerów i operatorów,

– przekrój społeczny odbiorców audycji,

– wpływ audycji niezależnych na ożywienie form protestu społecznego,

– cechy odróżniające „Radio Solidarność Lubelszczyzna” od innych ośrodków wolnego radia w kraju.

Te tematy poruszałem w swoim referacie, wygłoszonym na odbytej w tym miesiącu konferencji w Warszawie, na której przecież w większości byliśmy również obecni. Tamten tekst dołączam do materiałów tej konferencji w formie dopełnienia tematu.

Dziś postaram się przybliżyć Państwu aspekty organizacyjno-techniczne podziemnego radia na Lubelszczyźnie. Aspekty te przenikały się wzajemnie na naszym terenie a sądzę, że dotyczy to również wielu innych ośrodków w kraju.

Mówiąc wprost, nie może być radia bez techniki. To medium jest z założenia na wskroś techniczne. Próby organizacji sieci radiowych bez opanowanych w perfekcyjnym stopniu zagadnień generacji i propagacji fal radiowych, z góry skazane były na niepowodzenie. Sam entuzjazm tu nie wystarczył. Znam na to konkretne przykłady.

Zorganizowanie sprawnie działającego, podziemnego radia, musiało być poprzedzone licznymi obliczeniami a sprzęt musiał być poddawany ciągłemu badaniu przy pomocy specjalistycznych urządzeń. Szczególnie zaostrzał się ten problem przy emisji na kanałach zajętych, na przykład na ścieżce fonicznej telewizji państwowej.

Niewiele miejscowości nadawało się do pracy tą metodą a nawet i w tych uprzywilejowanych lokalizacjach sukces zależał nie od „woli politycznej” a od żmudnych obliczeń. I właśnie dlatego aspekty organizacyjno-techniczne splatały się przy tej pracy w jedno. Wszędzie tam, gdzie „wola polityczna” narzucała technice podległość, olbrzymi wysiłek ludzki mógł jedynie skutkować fiaskiem. „Praw fizyki pan nie zmienisz”, jak słyszeliśmy w popularnym skeczu kabaretu Dudek.

Oczywiście najlepiej było, gdy przy odrobinie szczęścia, udało się umieścić ośrodek nadawczy sieci radiowej w mieście, które było bardzo ważne także pod względem strategicznym. Ja akurat miałem dużo szczęścia i to we wszystkich czterech ośrodkach naszego radia. Wyliczone teoretycznie punkty były akurat bardzo ważnymi ośrodkami przemysłowymi Lubelszczyzny. Ale tak naprawdę, był to po prostu korzystny zbieg okoliczności, czyli czysty przypadek.

Zacznę jednak od historii. Zbudowanie sieci zajęło wiele miesięcy. Podam więc te wydarzenia po kolei.

*

To dziś oczywiście dla wielu tylko ciekawostka, ale pierwsze konspiracyjne radio PRL-u powstało w Lublinie na jesieni 1957 roku. Miałem wtedy ukończone 15 lat i już rozbudzoną świadomość życia pod sowiecką okupacją. Jedyne dostępne lekarstwo na odgradzającą nas od wolnego świata „żelazną kurtynę” widziałem w radiu. To dzięki niemu dochodziły do nas polskojęzyczne audycje z Zachodu. Postanowiłem nauczyć się panować nad tym nieuchwytnym medium.

Udało się, zrobiłem prawdziwy nadajnik radiowy i przez 3 miesiące nadawałem codzienne audycje. Były w nich oczywiście także treści polityczne, w tym retransmisje na żywo RWE. Zostałem jednak w końcu zabrany przez UB ze szkoły, podczas lekcji i poddany kilkumiesięcznym przesłuchaniom. Potem był proces sądowy a sprawa stała się głośna, bo był to jedyny w historii PRL a przed Solidarnością, proces przeciwko nielegalnemu radiu.

Nie mówiłbym dziś o tym, gdyby nie to, że bez tamtego procesu, nie byłoby, równe ćwierć wieku później, podziemnego „Radia Solidarność Lubelszczyzna”.

Pierwszym zadaniem, jakie postawiłem sobie w stanie wojennym było reaktywowanie radia. Już na początku 1982 roku miałem gotowy pierwszy nadajnik. Był to samowzbudny generator, na dwu tranzystorach w układzie przeciwsobnym, z modulacją częstotliwości, realizowaną poprzez mikrofon pojemnościowy, włączony bezpośrednio w obwód rezonansowy generatora.

Praktycznie nigdy takich rozwiązań się nie stosuje, gdyż są mało stabilne i w miarę nagrzewania się układu, częstotliwość ulega systematycznej zmianie.

Wada w tym przypadku miała być zamierzoną zaletą. Spodziewałem się przecież zagłuszania naszych audycji a nie da się skutecznie zagłuszyć radiostacji, która lekko dryfuje po skali odbiornika. Pierwotnie zamierzałem przecież nadawać na częstotliwościach wolnych, czyli nie zajętych przez istniejące stacje radiofoniczne.

Pomysł okazał się dobry a nadajnik sprawny. Moc wypromieniowana wynosiła ponad 2W. Wystarczyło to do pokrycia zasięgiem małego miasta lub dzielnicy w mieście wojewódzkim, ale pod warunkiem nadawania z dachu wieżowca.

Podczas pierwszej audycji zawiódł jednak niestety tzw. „czynnik ludzki”. Ekipa „zaprawionych w boju” konspiratorów, dostarczona mi w tym celu przez podziemne władze, uciekła w popłochu, słysząc syrenę nadjeżdżającej… karetki pogotowia.

Porzucili włączony nadajnik, lecz na ulicy a nie na wieżowcu. To wielka różnica. Audycja została nadana, tyle, że usłyszano ją jedynie w najbliższych budynkach. Przepadł też oczywiście nadajnik Niestety, tej pracy bardzo niewielu mogło sprostać, w tych ekstremalnie niebezpiecznych warunkach.

Minęło wiele miesięcy, zanim udało mi się spotkać naprawdę odpowiednich współpracowników. Siedzą tu dzisiaj na sali i będą się mieli okazję osobiście zaprezentować. To ekipa Henryka Gontarza z fabrycznego miasta Świdnik, położonego nieopodal Lublina.

Wykonałem dla nich nowy nadajnik, nieco mocniejszy, sześciowatowy. Do opisanego już generatora w układzie przeciwsobnym, dodałem drugi stopień, wzmacniacz mocy, na tranzystorze Motoroli 2N3632. To dobry tranzystor, o maksymalnej mocy w.cz.=16W. Potrzebował jednak do pracy stosunkowo wysokiego napięcia. No i niestety w tamtych czasach był bardzo trudny do zdobycia. Nadajnik, tak jak poprzednie, umieściłem w spreparowanym nieco wnętrzu popularnego magnetofonu „B-113 Kapral”. Oba sprzęty wspólne miały tylko pudełko. Nie były ze sobą w żaden sposób połączone. Nawet modulacja przekazywana była drogą akustyczną. Miniaturowy głośniczek wmontowany do „Kaprala”, słyszany był z bezpośredniej odległości, wewnątrz obudowy, przez mikrofon nadajnika. Jestem przekonany, że to była jedyna taka hybryda na świecie. No, ale jak coś się projektuje całkiem od początku, to można popuścić wodze fantazji.

Galwaniczne rozłączenie obu urządzeń miało swoje uzasadnienie. Magnetofon, a szczególnie jego układ elektronicznej stabilizacji obrotów silnika, nie tolerował bliskiego silnego pola elektromagnetycznego, które generował nadajnik. Poprawnie pracujący magnetofon, po włączeniu nadajnika, zaczynał gwałtownie zwalniać, aż do zatrzymania,. Niektórzy sądzili nawet, zresztą niesłusznie, że następowało wykasowanie taśmy, silną falą radiową. Rozdzielenie galwaniczne minimalizowało ten problem, pod warunkiem utrzymania mocy wyjściowej w.cz. poniżej 6,1W.

Dla specjalistów-hobbystów oraz wyjątkowo dociekliwych historyków, wykonałem prezentację tego unikalnego nadajnika radiowego, na specjalnie przygotowanym dla dzisiejszej konferencji, filmie dokumentalnym pt. „Radiowa konspiracja”.

Ten niewielki sprzęt zrobił jednak bardzo dużo zamieszania w eterze Lubelszczyzny. Później mieliśmy wielkie sukcesy, ale trzeba pamiętać, że to właśnie on zapoczątkował pracę „Radia Solidarność Świdnik” i związał na długo, znaczące siły aparatu bezpieczeństwa i Radiokontrwywiadu MSW. Należy mu się szacunek.

Pierwsze ogniwo sieci „Radio Solidarność Lubelszczyzna” rozpoczęło pracę w dniu 29-04-1983 i pracowało do sierpnia 1988. Najpierw zaczynając skromnie od „Kaprala B-113”.

Przez cały jednak czas, nieprzerwanie, pracowałem, wraz z moją rodziną, nad różnymi sposobami poprawiającymi zasięg, skuteczność i bezpieczeństwo pracy naszego radia. Przychodziły nam do głowy różne pomysły. Każdy był szczegółowo analizowany, ale większość niestety odrzucana. Nawet takie, które sprawdziły się potem gdzie indziej, co zresztą przyjąłem z dużą satysfakcją. Myślę tu o radiu balonowym, którym zasłynął później Toruń.

To był zresztą świetny pomysł i całkiem realny. Zapewniał bardzo duży stopień bezpieczeństwa, przy znikomych kosztach, bo wystarczająca byłaby minimalna moc.

Na przykład, mały nadajnik umieszczony na wysokości kilometra, daje zasięg w promieniu 100km. Umieszczony niżej – odpowiednio mniej, ale i tak zupełnie wystarczająco.

Odrzuciłem ten pomysł z żalem, ze względów czysto materialnych. Nie było mnie stać na puszczanie sprzętu w powietrze, dla jednorazowej emisji.

Powstał zatem pomysł latawców. Duży latawiec, puszczony w nocy, zapewniał bezpieczeństwo operatorowi, gdyż mógł on, w razie niebezpieczeństwa, użyć noża i odciąć się skutecznie od zagrożenia. Realne też było odzyskanie cennego sprzętu po emisji. Niestety metoda ta bardzo uzależniała od sił przyrody, więc nie dało się przewidzieć powodzenia emisji w zaplanowanym i ogłoszonym ulotkami czasie.

Pomysł następny, dość śmiały, to „wejście” na łącze telewizyjne, przekazujące program ze stolicy do ośrodków regionalnych. Możliwe było dokładne wyznaczenie punktów w terenie, na których skupiona wiązka sygnału łącza jest styczna do powierzchni ziemi. Niewielki nadajnik radiowy, lub telewizyjny, mógłby w takim punkcie skutecznie wyeliminować sygnał oficjalnej audycji, nadając w zamian swój własny i to równocześnie dla znacznego obszaru, na przykład dla 25% całego obszaru Polski.

Również i ta metoda miała słabe punkty. Zapewniała wprawdzie niesamowity, błyskotliwy wręcz sukces, ale byłby to sukces jednorazowy i krótkotrwały. Po pierwsze, transmisję natychmiast by przerwano a newralgiczne punkty terenowe zostałyby na przyszłość zabezpieczone. Po drugie, transmisja łącza realizowana była na bardzo wysokich częstotliwościach, na razie dla nas niedostępnych, ze względów sprzętowych. Były to pasma 6 GHz i 12 GHz. Ten pomysł zostawiłem sobie na później.

Od pomysłu „wejścia” na łącza telewizyjne, był mały tylko krok do pomysłu „wejścia” bezpośrednio na zajęty kanał radiowy lub telewizyjny. Radiowy odrzuciłem na wstępie, ze względu na zbyt małą i nieprzewidywalną liczbę odbiorców.

W pełnym rozkwicie była już jednak choroba społeczna, polegająca na uzależnieniu od codziennego oglądania telewizji, nawet, jeśli program w tych latach był niezwykle ubogi. Lecz, skoro ogólnie ubogi, to łatwo prognozować, kiedy oglądalność wzrośnie i na którym, z dwu programów TV.

No cóż, na pierwszy „rzut oka” pomysł wydawał się jednak zbyt śmiały i najmniej realny ze wszystkich poprzednio rozważanych. Wiedziałem przecież, jakimi mocami dysponują „rządowe” nadajniki i że właśnie telewizyjne biły pod tym względem wszelkie rekordy. Ponadto wysokie maszty i wieloelementowe konstrukcje antenowe, zwielokrotniały tę moc. Wydawało się, że trudno z tym konkurować. Temat jednak postanowiłem przeliczyć matematycznie, bo sprawa była zachęcająca.

Na moje szczęście, akurat w centrum Lublina, stał nadajnik drugiego programu TV, którego moc „doprowadzona do anteny” wynosiła zaledwie 0,6kW., z czego dla fonii tylko 150W. Ponadto maszt antenowy wprawdzie był wysoki, ale anteny nadawcze umieszczone w ¼ jego wysokości.

(Co ciekawe a powszechnie nieznane, to „radzieccy przyjaciele” nie pozwolili na budowę skuteczniejszych urządzeń nadawczych, obawiając się, choćby teoretycznej, możliwości naruszenia radzieckiego terytorium przez polską TV).

W efekcie zasięg państwowej „dwójki” był bardzo mały i wprawdzie skuteczne „wejście” na nią w samym Lublinie było i tak niemożliwe (chyba, że na znikomą odległość, jak to później realizowano w Warszawie), to jednak, na przykład w Świdniku, stuprocentowe wejście stawało się już całkiem realne.

Z praw fizyki jednoznacznie wynika, że moc promieniowana maleje z kwadratem odległości. Im dalej od anteny nadawczej TVP, tym nasze szanse rosną i to lawinowo. Nie można jednak przesadzić, bo poza zasięgiem nie ma też i odbiorców. Praktycznie więc, szanse skutecznego nadawania tą metodą wyznacza pierścień obrzeża zasięgu anteny TVP. Ponadto im mocniejszym dysponujemy nadajnikiem, tym grubość pierścienia jest większa. Pozornie paradoksalnie, ale zwiększa się również ona wraz ze wzrostem mocy nadajnika TVP. Jednak wtedy promień pierścienia jest odpowiednio większy i swój nadajnik musimy umieścić odpowiednio dalej. Pokryje on jednak wtedy swoim zasięgiem większy teren. Największe więc szanse daje nam silny nadajnik TVP, ale z dużej odległości.

To rozważanie wyjaśnia, dlaczego zasięg identycznego nadajnika „Radia Solidarność” w Puławach, pięciokrotnie przewyższał zasięg nadajnika w Świdniku. To już nie zależało tylko od ludzi a od praw fizyki, dających się jednak precyzyjnie ująć liczbowo.

Wdałem się w ten, pozornie tylko skomplikowany wywód, z jednego tylko powodu. Chcę pokazać, jak dalece organizacja pracy radia zdeterminowana była przez znajomość technicznych uwarunkowań na terenie naszego działania. Nie można było zaplanować dowolnie lokalizacji ośrodków. Należało te lokalizacje wyliczyć, wybierając jedynie z kilku, o podobnych parametrach, te najbardziej odpowiednie, ze względów strategicznych.

Wszystkie te teoretyczne rozważania musiałem przejść, w samotności, zanim zdecydowałem się w ogóle na realizację tego „szalonego” pomysłu. Rozważania, obliczenia, rozterki.

Nie słyszałem wcześniej nigdy o takim eksperymencie, wykonanym gdziekolwiek na świecie, ale pomysł był bardzo kuszący.

Koniecznym też wydawało się zbudowanie odpowiedniej pracowni, ze stanowiskiem pomiarowym, ukrytej skutecznie przed licznymi rewizjami esbeków, do której miałbym ponadto łatwy dostęp przez całą dobę. Prace te wykonywałem głównie nocą.

Pracownia została wykonana w naszym własnym M-6 i przetrwała, nie wykryta, kilka drobiazgowych przeszukań mieszkania. Kiedyś nawet niejaki kapitan Stanisław Szacoń, as tutejszej bezpieki, wyrysował odręcznie cały plan mieszkania, bo coś mu podpowiadał jego ubecki nos, ale też na próżno. (Co ciekawe, ten plan mieszkania zachował się do dzisiaj, w aktach o kryptonimie „Nadajnik”).

To zupełnie wyjątkowe laboratorium pokazuję także na prezentowanym podczas tej konferencji filmie. Ale wtedy to była nasza najściślej chroniona tajemnica.

Surowcem do eksperymentów nad pracą w tym kierunku, był przekazany mi, „zrzutowy” nadajnik francuski. Wymagał jednak stosownego przeprojektowania i przebudowania, ponieważ z założenia nie nadawał się do pracy w tym systemie. Posiadał jednak cechy, bardzo dla moich celów przydatne, na przykład odznaczał się bardzo dobrą stabilnością częstotliwości. Posiadał też układ syntezy częstotliwości, u nas w kraju jeszcze wtedy nie stosowany.

W pierwotnej, szerokopasmowej wersji, generował moc 30 do 40W. Po przestrojeniu „na szpic”, na interesującą mnie częstotliwość, udało się uzyskać zwiększenie mocy, aż do 62W. To była już moc teoretycznie wystarczająca dla rozpoczęcia eksperymentów.

Bardzo wiele obiecywałem sobie, po wstępnym, teoretycznym przeanalizowaniu korzyści, płynących z emisji na ścieżce fonii państwowej TV:

  1. nie byłyby potrzebne anonse w prasie podziemnej, ulotkach, czy „pocztą pantoflową” o terminie mającej nastąpić audycji. Wystarczyło wybrać atrakcyjny program w telewizji i publiczność była zapewniona,
  2. przekaz docierał nie tylko do działaczy i sympatyków, ale również do milicjantów, esbeków, żołnierzy, partyjnych dygnitarzy i można było treść audycji adresować także i do nich,
  3. wzrastało znacząco bezpieczeństwo pracy, poprzez utrudnienie lokalizacji pracującej radiostacji, ponieważ urządzenia radiopelengacyjne dawały mylne namiary, mając na jednej częstotliwości dwa różne sygnały, nadchodzące z różnych stron. Stało się realne wydłużenie czasu bezpiecznej emisji,
  4. skutecznie unikało się zagłuszania naszych emisji, ponieważ bezpieka nie mogła zagłuszać częstotliwości zajętej przez oficjalną stację nadawczą telewizji.

Każda z tych korzyści była cenna i zwiększała skuteczność radia. Należało jeszcze to praktycznie wykonać.

Pierwsza próba generalna stała się od razu największym sukcesem. Przypadkiem, 14 lutego 1984 roku, trafiliśmy na niezapowiedzianą wcześniej transmisję z pogrzebu I sekretarza KC KPZR Jurija Andropowa. W programie TV umieszczony był atrakcyjny film a bezpośrednią transmisję z Moskwy nadano nieoczekiwanie – żeby zwiększyć oglądalność. Zaskoczenie przerosło jednak zamiar partyjnych dygnitarzy, gdy przemawiający nad trumną Czernienko, stracił na chwilę głos, by po chwili kontynuować, ale już najczystszą polszczyzną: „w Świdniku aresztowania, trwa terror bezpieki. Nie dajmy się! Bądźmy solidarni!”- grzmiał nad trumną Czernienko.

Czterdziestotysięczne miasto zawrzało. Dało się słyszeć ryk tysięcy gardeł, jak podczas decydującego meczu, gdy padnie upragniona bramka. Ludzie na tę jedną chwilę poczuli się wolni.

Od tej daty już zawsze nadawaliśmy na kanale fonii telewizji państwowej. Wieść o sukcesie obiegła kraj i już niebawem inne regiony też rozpoczęły nadawanie tą metodą. Czułem z tego powodu dużą satysfakcję.

Po tym sukcesie postanowiłem też rozbudować naszą sieć o dalsze ważne ośrodki. Miałem od dawna taki pomysł a teraz okazało się, że warto.

Przygotowałem nadajnik dla ośrodka „Radio Solidarność Ziemi Puławskiej”. Był bardzo podobny. Pracować jednak musiał na innej częstotliwości, bo Puławy leżały w zasięgu stacji kieleckiej. Wybrałem dla Puław kanał I TVP, jako bardziej prestiżowy, ale głównie zadecydowały względy czysto techniczne.

Warunki w Puławach były bardzo dobre. Miasto leżało na granicy zasięgu najsilniejszej wtedy stacji telewizyjnej, więc grubość pierścienia skutecznego zasięgu była tu największa w kraju i umożliwiała nadawanie naszych audycji z zasięgiem w promieniu przekraczającym 20km. To zasięg olbrzymi, jak na pracę na zajętym kanale fonicznym TVP. Jest on potwierdzony również danymi z archiwów IPN.

Ekipa puławska jest podczas dzisiejszej konferencji reprezentowana przez pana Wacława Hennela. Poznamy więc zapewne za chwilę dalsze ciekawe szczegóły.

W naszej sieci pracowały jeszcze 2 główne ośrodki -w Poniatowej i Lubartowie. Pierwszy na 3 kanale TV, drugi na 2 kanale TV. Pracowały tą samą metodą, wyłącznie na ścieżce fonicznej państwowej telewizji.

Z wielu różnych pomysłów ta metoda okazała się najskuteczniejsza. Dlatego też pozostaliśmy przy niej, zarzucając prace badawcze nad metodami dającymi mniejsze efekty. Pracowaliśmy przecież nie dla samego eksperymentu a w celu przekazywania społeczeństwu rzetelnych informacji i co równie ważne – wlewania w serca otuchy.

A to nam się chyba udało.